*
Od tego się zaczęło *
Był
trzynasty lipca 2005 roku, jedenaste urodziny Caroline Marcks.
Słońce
widniało na bezchmurnym, błękitnym niebie. Cała rodzina siedziała
w ogródku przy okrągłym, drewnianym stole, na którym znajdowały
się przeróżne sałatki, kanapeczki koktajlowe i grillowane mięso.
Caroline siedziała pośrodku stołu, na swoim honorowym miejscu. Jej
krzesło przyozdobione było niebieskimi i różowymi wstążkami.
Obok siedzieli jej najlepsi przyjaciele: Elizabeth i Lucas; dalej:
dziadkowie, siostra oraz mama. Tata, natomiast, stał przy grillu
nakładając gościom na talerze nieco przypalone kiełbaski. Za
krzesłem Caroline znajdował się niewielki stolik z kilkoma
prezentami. Oblepione były kolorowymi papierami.
Caroline
ubrana był w żółtą, letnią sukienkę z odkrytymi ramionami
sięgającą przed kolana. Jej kręcone włosy, gdzieniegdzie,
pospinane były białymi spineczkami w kształcie kwiatów, a cała
fryzura utrwalona lakierem do włosów. Co prawda skończyła
dopiero jedenaście lat, lecz w ten dzień chciała poczuć się
wyjątkowo. Mama pomogła jej w wykonaniu fryzury i doborze
sukienki.
- Pewnie
chciałabyś już otworzyć prezenty, co, mała? - zapytał
uśmiechnięty tata Caroline, wskazując lewą ręką kolorowe
pudełka.
Dziewczynka
przerwała zaciętą rozmowę z przyjaciółmi. Jej oczy rozbłysnęły
kiedy spojrzała na kolorowe paczki. Od najmłodszych lat uwielbiała
niespodzianki. Tylko te miłe, oczywiście. Największą uwagę
skupiała jednak na największych opakowaniach.
Ojciec
zaśmiał się widząc podniecenie na twarzy córki. Poprawił
okulary na nosie.
- Cóż,
będziesz musiała poczekać do wieczora -po chwili powiedział ze
smutnym uśmiechem na twarzy -Moja mała Caroline tak szybko rośnie!
Kiedy
tata Caroline wrócił do grillowania, Elizabeth szepnęła swojej
przyjaciółce na ucho:
- Ja
mam dla ciebie coś naprawdę fajnego. Ale możesz to dopiero
otworzyć jak będzie ciemno. Wypróbujemy to.
Zmarszczyła
czoło z ciekawości.
- Hm...
Okej. Już nie mogę się doczekać!
- To
dobrze.
*
Nastąpił
wieczór. Goście powoli opuszczali dom Caroline żegnając się i
jeszcze raz składając jej najlepsze życzenia. Elizabeth miała
zostać na noc.
- Chcecie
spać w tym starym domku na narzędzia? -mama podrapała się po
głowie siadając na skórzanej kanapie w salonie -Nie wiem, czy to
dobry pomysł, dziewczynki. Może wam się coś s...
- Mamo!
-ucięła jej Caroline. -Wszystko będzie w porządku, obiecuję!
Zresztą, to tylko jedna noc. Po prostu, chcemy sobie pogadać. Poza
tym, przebywając w domu będziemy głośno i możemy nie dać wam
spać.
Mama
chwilę pomyślała i uległa:
No
dobrze. Ale pamiętajcie, nie siedźcie bardzo długo.
-
Dobrze,
mamusiu. Kocham cię.
Kobieta
uśmiechnęła się do dziewczynek.
- Ja
ciebie też. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kochanie!
Dziewczyny
już szły w stronę drzwi balkonowych, prowadzących do ogrodu, lecz
mama znowu się odezwała:
- Ach!
Jeszcze jedno!
- Mamo...
-odezwała się Caroline błagalnym tonem.
Pani
Marcks nie zważała na żale córki. Co prawda doskonale rozumiała,
że dojrzewa i potrzebuje coraz więcej przestrzeni i prywatności.
Kiedy była w jej wieku zachowywała się dokładnie tak samo i bez
przerwy spotykała się ze swoimi przyjaciółmi.
Zmarszczyła
więc tylko brwi i przyłożyła rękę do ust zastanawiając się,
czego dziewczynkom będzie trzeba.
- Hm...
koce, śpiwory...
Pomknęła
po schodach na górę w poszukiwaniu wymienionych rzeczy.
Caroline
wyszła z domu przez taras, a za nią podążyła Elizabeth. Ta druga
trzymała w rękach prostokątną paczkę, którą podarowała w
prezencie swojej przyjaciółce. Obie skierowały się w stronę
niewielkiego domku, służącego jako pomieszczenie na narzędzia
ogrodnicze oraz niepotrzebne przedmioty. Caroline otworzyła
drewniane drzwi i weszła do środka. Poprzestawiała niektóre
rzeczy tak, aby obie miały dużo miejsca. Chwilę później jej mama
przyniosła śpiwory oraz coś do picia i jedzenia.
Zostały
same. Elizabeth położyła obok siebie prostokątny przedmiot i
powoli zaczęła wyciągać coś z kieszeni swojej niebieskiej
bluzy.
- Co
robisz? Po co ci to? -zapytała Caroline parząc na jej ręce
wypełnione białymi podgrzewaczami.
- Zaraz
zobaczysz.
Elizabeth
zapaliła osiem małych świeczek zapałkami, które wyciągnęła z
tylnej kieszeni spodni. Następnie ustawiła je wokół siebie i
przyjaciółki, tak że znalazły się w środku niewielkiego kręgu.
- Rozpakuj
-poleciła.
Caroline
posłuchała i rozdarła kolorowy papier. W jej rękach znalazła się
drewniana, brązowa plansza. Widniały na niej wszystkie litery
alfabetu, liczby, słowa: „tak”, „nie”, „witaj” i
„żegnaj”. Nigdy wcześniej nie widziała na oczy podobnego
przedmiotu. Zapytała do czego służy.
- Jak
to? Nie wiesz? To tabliczka Ouija. Służy do przywoływania dusz
zmarłych oraz do komunikacji z nimi.
Caroline
zmarszczyła czoło.
- Chcesz...
przywoływać duchy?
- No
tak! A co można innego z nią robić? -wywróciła oczami
koleżanka.
„Nie
podoba mi się ten pomysł. Co jeśli... coś nam się stanie?”
-myślała Caroline. Przecież mówiła mamie, że wszystko będzie
dobrze. Miała przed oczami najgorszy scenariusz. Czy Elizabeth w
ogóle wiedziała co robi? Czy znała się na tym i czy to było
bezpieczne?
- Ej,
Eli – tak czasami nazywała przyjaciółkę -nie sądzisz, że to
zły pomysł? Robiłaś to już wcześniej?
Dziewczyna
popatrzyła głęboko w oczy towarzyszki. Dostrzegła w nich wielką
niepewność.
- Nie.
Nie robiłam. Ale znam się na tym! Ciocia mi trochę o tym
opowiadała. Będzie fajna zabawa, zobaczysz. Nie masz się co bać.
I tak pewnie nic się nie wydarzy. - wzruszyła obojętnie
ramionami.
- No...
dobrze. Kogo chcesz w ogóle przywoływać? -zapytała Caroline
przygryzając dolną wargę. Oparła głowę na rękach. Trzymała
za słowo przyjaciółkę. To, co powiedziała Elizabeth trochę ją
uspokoiło.
Elizabeth
popatrzyła troskliwie na przyjaciółkę.
- Ostatnio
dużo wspominałaś o swoim dziadku. Mówiłaś, że często ci się
śni. Pomyślałam, więc że chciałabyś z nim porozmawiać.
- Caroline
była zaskoczona słowami koleżanki. Jej dziadek zmarł prawie
jedenaście miesięcy temu. Nie wyobrażała sobie, że po tak
długim czasie mogłaby z nim porozmawiać. Zaczęła się
zastanawiać czy widziałaby go na własne oczy, w co byłby wtedy
ubrany i czy wyglądałby jak normalny człowiek.
Nie
wiedziała czy to na co Elizabeth ją namawia jest stosowne i
bezpieczne. Co jeśli były tego jakieś konsekwencje? Z drugiej
strony bardzo chciała ujrzeć po raz kolejny dziadka. Tęskniła za
nim. Chciała z nim porozmawiać. Zawsze z radością wspominała
spędzone z nim chwile -Wyprawy do pobliskiego lasku, pikniki w parku
oraz tradycja- czwartkowe spacery do budki z lodami. Uśmiechnęła
się sama do siebie przez te wspomnienia.
Wzięła
głęboki oddech i popatrzyła w wielkie, brązowe oczy
przyjaciółki. Pojedynczy kosmyk Elizabeth wypadł ze spiętych,
długich, blond włosów okalając jej podłużną twarz.
Przeniosła
wzrok na długi płomień białej świeczki. Westchnęła i splotła
ręce na piersi.
- Dobra,
zróbmy to.
Elizabeth
otworzyła oczy szeroko ze zdumienia. Na jej twarzy rosło
podekscytowanie. Natychmiast, jednak spoważniała.
Usiadły
po turecku naprzeciwko siebie i złapały się za ręce, tak jak
rozkazała Eli. Dużo wiedziała na temat seansów spirytystycznych.
Mówiła Caroline, żeby pod żadnym pozorem nie puszczała jej ręki,
ponieważ spowodowałoby to przerwanie połączenia.
- Teraz
powtarzaj za mną -poleciła Elizabeth i zamknęła oczy -Dziadku
Johnie przywołujemy cię do naszego kręgu. Chcemy z tobą
porozmawiać. Prosimy, zaszczyć nas swoją obecnością.
Caroline
powtarzała słowo w słowo.
- Co
tera...? -próbowała zapytać, lecz Elizabeth pokręciła głową na znak, aby nic nie mówiła.
Siedziały
w milczeniu wciąż trzymając się mocno za ręce. Słychać było
ich przyspieszone tętna. Rozglądały się dookoła oczekując
jakichkolwiek znaków i sygnałów.
Cisza.
Nic
się nie działo.
Caroline
była coraz bardziej zestresowana. Przypuszczała, że zaraz coś się
stanie. Czuła, jakby coś się do nich zbliżało. Nie mogła,
jednak nic zrobić. Elizabeth zabroniła jej przerywać kręgu, nawet
gdyby coś się zdarzyło. Wyobrażała sobie swojego dziadka -przezroczystego, biało-czarnego ducha w eleganckim ubraniu i ze
szczerym uśmiechem na twarzy.
W
drewnianym pomieszczeniu nagle zrobiło się bardzo zimno. Z ust
dziewczyn wydobywała się kłębiąca para. Nie mogły nawet nakryć
się kocami, gdyż cały czas musiały trzymać się za ręce.
Obie
natychmiast poczuły mroźny powiew wiatru. Drzwi domku gwałtownie
otworzyły się. Caroline wrzasnęła przestraszona i puściła rękę
przyjaciółki.
- Miałaś
nie puszczać mojej ręki! -krzyknęła Elizabeth.
- Przepraszam.
Spanikowałam!
Nagle,
świeczki zgasły, a dziewczyny szybko ucichły. W szopie było
zupełnie ciemno. Ledwie mogły dostrzec siebie nawzajem. Były
przestraszone. Caroline wyraźnie czuła czyjąś obecność. Nie
umiała określić jak, ale wiedziała, że ktoś je obserwuje.
Słyszała czyjeś ciężkie kroki. Świeczki zapaliły się
ponownie, a ona ze strachu podskoczyła.
Spojrzała
na tabliczkę Ouija.
- Eli,
co się dzieje?! -Carolina zapytała drżącym głosem wpatrując
się w drewniany przedmiot. Wskaźnik sam się poruszał.
- N-nie
wiem! Chyba tak ma być!
Dziewczyna
w myślach notowała wskazywane litery.
„C”
-Wskaźnik wskazał pierwszą literę.
„A”
„R”
„O”
„L”
„I”
„N”
„E”
- O
mój boże! -zawołała.
- O
rany!
Elizabeth
dotknęła wskaźnika opuszkami palców obu dłoni. Caroline zrobiła
to samo.
Krzyknęły
niemal jednocześnie:
- Czego
chcesz?!
Plansza
wskazała to samo, co przedtem.
- Jesteś
moim dziadkiem? -
Tym
razem wskazał słowo: „NIE”.
- Kim
jesteś?
Wskaźnik
powoli zaczął przesuwać się po literach planszy.
- „T-w-o-i-m
k-o-s-z-m-a-r-e-m”. -odczytała Elizabeth.
Caroline
zamknęła oczy wystraszona tym, co wynikło z planszy. Puściła
wskaźnik i wstała.
- Jak
już tak nie mogę -powiedziała szeptem. Wyszła szybko z domku i
jeszcze raz odwróciła się w stronę Elizabeth. -Mówiłaś, że
będzie fajnie!
- Przepraszam!
Poczekaj! Powinnyśmy go odesłać z powrotem! -krzyknęła za nią.
Szła
dalej nie zważając na stanowcze słowa Elizabeth. Przyspieszyła
kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Caroline
-usłyszała przerażający niski szept.
Dziewczyna
stanęła jak wryta. Obejrzała się za siebie. Nikt za nią nie
stał. Łzy spływały jej po zmarzniętych policzkach. Znalazła się
w domu, gdzie również spadła temperatura. Zauważyła, że w
salonie buja się kryształowy żyrandol. Pobiegła szybko na górę
do swojego pokoju, nie zapalając światła po drodze. Weszła do
łóżka i cała zakryła się flanelową kołdrą.
Wciąż
ktoś lub coś wymawiało jej imię.
Po
kilkunastu minutach uspokoiła się i zasnęła sparaliżowana
tamtymi wydarzeniami.
Caroline
otworzyła oczy. Przypomniały jej się zdarzenia z ubiegłej nocy.
Wstała gwałtownie rozglądając się po pokoju. Zauważyła, że
zasnęła w ubraniu.
Usłyszała
cichutkie pukanie do drzwi.
- Hej,
Caroline! Wstałaś już? Mogę wejść?
- Jasne,
wchodź.
Elizabeth
usiadła obok niej na łóżku. Milczały przez dłuższą chwilę.
Elizabeth odezwała się pierwsza:
- Nic
ci nie jest? Wczoraj... To była najgorsza noc w moim życiu. To, co
wskazywał wskaźnik... Dlaczego akurat twoje imię? -wzięła
głęboki oddech -Ja... przepraszam, że cię do tego namówiłam.
To wszystko moja wina.
- Już
dobrze. Mamy to za sobą. -tylko te słowa Caroline umiała
wypowiedzieć.
Nie
wiedziały jednak najgorszego- to był dopiero początek.
Ciąg dalszy nastąpi...
Ciąg dalszy nastąpi...
Super blog, na prawdę masz talent do pisania.
OdpowiedzUsuńDodaję się do obserwatorów i zapraszam do siebie:
http://rileyimeyki.blogspot.com/
Pozdrawiam gorąco, Maja
Świetne. Zgadzam się z Meyki, na prawdę masz talent do pisania ! :) pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńzgadzam się z dziewczynami ! Serio masz ogroomny talent !
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie :*
http://3xl-friend.blogspot.com/
Podoba mi się. Pozdrawiam. Puszak ^^
OdpowiedzUsuńhttp://thatsnottruee.blogspot.com/
Masz talent. Przez chwilę bałam się ! Aż zaświeciłam światło. :)
OdpowiedzUsuńmodakosetykiicharkter.blogspot.com
haha dzięki ! Już wchodzę na twój ;3
UsuńCiekawe te twoje opowiadania;)
OdpowiedzUsuń