Strony

wtorek, 20 marca 2012

Oczami ducha

* Od tego się zaczęło *


    Był trzynasty lipca 2005 roku, jedenaste urodziny Caroline Marcks.
    Słońce widniało na bezchmurnym, błękitnym niebie. Cała rodzina siedziała w ogródku przy okrągłym, drewnianym stole, na którym znajdowały się przeróżne sałatki, kanapeczki koktajlowe i grillowane mięso. Caroline siedziała pośrodku stołu, na swoim honorowym miejscu. Jej krzesło przyozdobione było niebieskimi i różowymi wstążkami. Obok siedzieli jej najlepsi przyjaciele: Elizabeth i Lucas; dalej: dziadkowie, siostra oraz mama. Tata, natomiast, stał przy grillu nakładając gościom na talerze nieco przypalone kiełbaski. Za krzesłem Caroline znajdował się niewielki stolik z kilkoma prezentami. Oblepione były kolorowymi papierami. 
    Caroline ubrana był w żółtą, letnią sukienkę z odkrytymi ramionami sięgającą przed kolana. Jej kręcone włosy, gdzieniegdzie, pospinane były białymi spineczkami w kształcie kwiatów, a cała fryzura utrwalona lakierem do włosów. Co prawda skończyła dopiero jedenaście lat, lecz w ten dzień chciała poczuć się wyjątkowo. Mama pomogła jej w wykonaniu fryzury i doborze sukienki.
- Pewnie chciałabyś już otworzyć prezenty, co, mała? - zapytał uśmiechnięty tata Caroline, wskazując lewą ręką kolorowe pudełka.
    Dziewczynka przerwała zaciętą rozmowę z przyjaciółmi. Jej oczy rozbłysnęły kiedy spojrzała na kolorowe paczki. Od najmłodszych lat uwielbiała niespodzianki. Tylko te miłe, oczywiście. Największą uwagę skupiała jednak na największych opakowaniach.
    Ojciec zaśmiał się widząc podniecenie na twarzy córki. Poprawił okulary na nosie.
- Cóż, będziesz musiała poczekać do wieczora -po chwili powiedział ze smutnym uśmiechem na twarzy -Moja mała Caroline tak szybko rośnie!
    Kiedy tata Caroline wrócił do grillowania, Elizabeth szepnęła swojej przyjaciółce na ucho:
- Ja mam dla ciebie coś naprawdę fajnego. Ale możesz to dopiero otworzyć jak będzie ciemno. Wypróbujemy to.
    Zmarszczyła czoło z ciekawości.
- Hm... Okej. Już nie mogę się doczekać!
- To dobrze.


*




     Nastąpił wieczór. Goście powoli opuszczali dom Caroline żegnając się i jeszcze raz składając jej najlepsze życzenia. Elizabeth miała zostać na noc.




- Chcecie spać w tym starym domku na narzędzia? -mama podrapała się po głowie siadając na skórzanej kanapie w salonie -Nie wiem, czy to dobry pomysł, dziewczynki. Może wam się coś s...
- Mamo! -ucięła jej Caroline. -Wszystko będzie w porządku, obiecuję! Zresztą, to tylko jedna noc. Po prostu, chcemy sobie pogadać. Poza tym, przebywając w domu będziemy głośno i możemy nie dać wam spać.
     Mama chwilę pomyślała i uległa:
No dobrze. Ale pamiętajcie, nie siedźcie bardzo długo.
- Dobrze, mamusiu. Kocham cię.
     Kobieta uśmiechnęła się do dziewczynek.
- Ja ciebie też. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kochanie!
     Dziewczyny już szły w stronę drzwi balkonowych, prowadzących do ogrodu, lecz mama znowu się odezwała:
- Ach! Jeszcze jedno!
- Mamo... -odezwała się Caroline błagalnym tonem.
     Pani Marcks nie zważała na żale córki. Co prawda doskonale rozumiała, że dojrzewa i potrzebuje coraz więcej przestrzeni i prywatności. Kiedy była w jej wieku zachowywała się dokładnie tak samo i bez przerwy spotykała się ze swoimi przyjaciółmi.
     Zmarszczyła więc tylko brwi i przyłożyła rękę do ust zastanawiając się, czego dziewczynkom będzie trzeba.
- Hm... koce, śpiwory...
     Pomknęła po schodach na górę w poszukiwaniu wymienionych rzeczy.
    Caroline wyszła z domu przez taras, a za nią podążyła Elizabeth. Ta druga trzymała w rękach prostokątną paczkę, którą podarowała w prezencie swojej przyjaciółce. Obie skierowały się w stronę niewielkiego domku, służącego jako pomieszczenie na narzędzia ogrodnicze oraz niepotrzebne przedmioty. Caroline otworzyła drewniane drzwi i weszła do środka. Poprzestawiała niektóre rzeczy tak, aby obie miały dużo miejsca. Chwilę później jej mama przyniosła śpiwory oraz coś do picia i jedzenia.
    Zostały same. Elizabeth położyła obok siebie prostokątny przedmiot i powoli zaczęła wyciągać coś z kieszeni swojej niebieskiej bluzy.
- Co robisz? Po co ci to? -zapytała Caroline parząc na jej ręce wypełnione białymi podgrzewaczami.
- Zaraz zobaczysz.
    Elizabeth zapaliła osiem małych świeczek zapałkami, które wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni. Następnie ustawiła je wokół siebie i przyjaciółki, tak że znalazły się w środku niewielkiego kręgu.
- Rozpakuj -poleciła.
    Caroline posłuchała i rozdarła kolorowy papier. W jej rękach znalazła się drewniana, brązowa plansza. Widniały na niej wszystkie litery alfabetu, liczby, słowa: „tak”, „nie”, „witaj” i „żegnaj”. Nigdy wcześniej nie widziała na oczy podobnego przedmiotu. Zapytała do czego służy.
- Jak to? Nie wiesz? To tabliczka Ouija. Służy do przywoływania dusz zmarłych oraz do komunikacji z nimi.
    Caroline zmarszczyła czoło.
- Chcesz... przywoływać duchy?
- No tak! A co można innego z nią robić? -wywróciła oczami koleżanka.
    „Nie podoba mi się ten pomysł. Co jeśli... coś nam się stanie?” -myślała Caroline. Przecież mówiła mamie, że wszystko będzie dobrze. Miała przed oczami najgorszy scenariusz. Czy Elizabeth w ogóle wiedziała co robi? Czy znała się na tym i czy to było bezpieczne?
- Ej, Eli – tak czasami nazywała przyjaciółkę -nie sądzisz, że to zły pomysł? Robiłaś to już wcześniej?
    Dziewczyna popatrzyła głęboko w oczy towarzyszki. Dostrzegła w nich wielką niepewność.
- Nie. Nie robiłam. Ale znam się na tym! Ciocia mi trochę o tym opowiadała. Będzie fajna zabawa, zobaczysz. Nie masz się co bać. I tak pewnie nic się nie wydarzy. - wzruszyła obojętnie ramionami.
- No... dobrze. Kogo chcesz w ogóle przywoływać? -zapytała Caroline przygryzając dolną wargę. Oparła głowę na rękach. Trzymała za słowo przyjaciółkę. To, co powiedziała Elizabeth trochę ją uspokoiło.
    Elizabeth popatrzyła troskliwie na przyjaciółkę.
- Ostatnio dużo wspominałaś o swoim dziadku. Mówiłaś, że często ci się śni. Pomyślałam, więc że chciałabyś z nim porozmawiać.
- Caroline była zaskoczona słowami koleżanki. Jej dziadek zmarł prawie jedenaście miesięcy temu. Nie wyobrażała sobie, że po tak długim czasie mogłaby z nim porozmawiać. Zaczęła się zastanawiać czy widziałaby go na własne oczy, w co byłby wtedy ubrany i czy wyglądałby jak normalny człowiek.
    Nie wiedziała czy to na co Elizabeth ją namawia jest stosowne i bezpieczne. Co jeśli były tego jakieś konsekwencje? Z drugiej strony bardzo chciała ujrzeć po raz kolejny dziadka. Tęskniła za nim. Chciała z nim porozmawiać. Zawsze z radością wspominała spędzone z nim chwile -Wyprawy do pobliskiego lasku, pikniki w parku oraz tradycja- czwartkowe spacery do budki z lodami. Uśmiechnęła się sama do siebie przez te wspomnienia.
    Wzięła głęboki oddech i popatrzyła w wielkie, brązowe oczy przyjaciółki. Pojedynczy kosmyk Elizabeth wypadł ze spiętych, długich, blond włosów okalając jej podłużną twarz.
    Przeniosła wzrok na długi płomień białej świeczki. Westchnęła i splotła ręce na piersi.
- Dobra, zróbmy to.
    Elizabeth otworzyła oczy szeroko ze zdumienia. Na jej twarzy rosło podekscytowanie. Natychmiast, jednak spoważniała.
    Usiadły po turecku naprzeciwko siebie i złapały się za ręce, tak jak rozkazała Eli. Dużo wiedziała na temat seansów spirytystycznych. Mówiła Caroline, żeby pod żadnym pozorem nie puszczała jej ręki, ponieważ spowodowałoby to przerwanie połączenia.
- Teraz powtarzaj za mną -poleciła Elizabeth i zamknęła oczy -Dziadku Johnie przywołujemy cię do naszego kręgu. Chcemy z tobą porozmawiać. Prosimy, zaszczyć nas swoją obecnością.
    Caroline powtarzała słowo w słowo.
- Co tera...? -próbowała zapytać, lecz Elizabeth pokręciła głową na znak, aby nic nie mówiła.
    Siedziały w milczeniu wciąż trzymając się mocno za ręce. Słychać było ich przyspieszone tętna. Rozglądały się dookoła oczekując jakichkolwiek znaków i sygnałów.
    Cisza.
    Nic się nie działo.
    Caroline była coraz bardziej zestresowana. Przypuszczała, że zaraz coś się stanie. Czuła, jakby coś się do nich zbliżało. Nie mogła, jednak nic zrobić. Elizabeth zabroniła jej przerywać kręgu, nawet gdyby coś się zdarzyło. Wyobrażała sobie swojego dziadka -przezroczystego, biało-czarnego ducha w eleganckim ubraniu i ze szczerym uśmiechem na twarzy.
    W drewnianym pomieszczeniu nagle zrobiło się bardzo zimno. Z ust dziewczyn wydobywała się kłębiąca para. Nie mogły nawet nakryć się kocami, gdyż cały czas musiały trzymać się za ręce.
    Obie natychmiast poczuły mroźny powiew wiatru. Drzwi domku gwałtownie otworzyły się. Caroline wrzasnęła przestraszona i puściła rękę przyjaciółki.
- Miałaś nie puszczać mojej ręki! -krzyknęła Elizabeth.
- Przepraszam. Spanikowałam!
    Nagle, świeczki zgasły, a dziewczyny szybko ucichły. W szopie było zupełnie ciemno. Ledwie mogły dostrzec siebie nawzajem. Były przestraszone. Caroline wyraźnie czuła czyjąś obecność. Nie umiała określić jak, ale wiedziała, że ktoś je obserwuje. Słyszała czyjeś ciężkie kroki. Świeczki zapaliły się ponownie, a ona ze strachu podskoczyła.
    Spojrzała na tabliczkę Ouija.
- Eli, co się dzieje?! -Carolina zapytała drżącym głosem wpatrując się w drewniany przedmiot. Wskaźnik sam się poruszał.
- N-nie wiem! Chyba tak ma być!
    Dziewczyna w myślach notowała wskazywane litery.
„C” -Wskaźnik wskazał pierwszą literę.
„A”
„R”
„O”
„L”
„I”
„N”
„E”
- O mój boże! -zawołała.
- O rany!
    Elizabeth dotknęła wskaźnika opuszkami palców obu dłoni. Caroline zrobiła to samo.
    Krzyknęły niemal jednocześnie:
- Czego chcesz?!
    Plansza wskazała to samo, co przedtem.
- Jesteś moim dziadkiem? -
    Tym razem wskazał słowo: „NIE”.
- Kim jesteś?
    Wskaźnik powoli zaczął przesuwać się po literach planszy.
- „T-w-o-i-m k-o-s-z-m-a-r-e-m”. -odczytała Elizabeth.
    Caroline zamknęła oczy wystraszona tym, co wynikło z planszy. Puściła wskaźnik i wstała.
- Jak już tak nie mogę -powiedziała szeptem. Wyszła szybko z domku i jeszcze raz odwróciła się w stronę Elizabeth. -Mówiłaś, że będzie fajnie!
- Przepraszam! Poczekaj! Powinnyśmy go odesłać z powrotem! -krzyknęła za nią.
    Szła dalej nie zważając na stanowcze słowa Elizabeth. Przyspieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Caroline -usłyszała przerażający niski szept.
    Dziewczyna stanęła jak wryta. Obejrzała się za siebie. Nikt za nią nie stał. Łzy spływały jej po zmarzniętych policzkach. Znalazła się w domu, gdzie również spadła temperatura. Zauważyła, że w salonie buja się kryształowy żyrandol. Pobiegła szybko na górę do swojego pokoju, nie zapalając światła po drodze. Weszła do łóżka i cała zakryła się flanelową kołdrą.
    Wciąż ktoś lub coś wymawiało jej imię.
    Po kilkunastu minutach uspokoiła się i zasnęła sparaliżowana tamtymi wydarzeniami.






    Caroline otworzyła oczy. Przypomniały jej się zdarzenia z ubiegłej nocy. Wstała gwałtownie rozglądając się po pokoju. Zauważyła, że zasnęła w ubraniu.
    Usłyszała cichutkie pukanie do drzwi.
- Hej, Caroline! Wstałaś już? Mogę wejść?
- Jasne, wchodź.
    Elizabeth usiadła obok niej na łóżku. Milczały przez dłuższą chwilę. Elizabeth odezwała się pierwsza:
- Nic ci nie jest? Wczoraj... To była najgorsza noc w moim życiu. To, co wskazywał wskaźnik... Dlaczego akurat twoje imię? -wzięła głęboki oddech -Ja... przepraszam, że cię do tego namówiłam. To wszystko moja wina.
- Już dobrze. Mamy to za sobą. -tylko te słowa Caroline umiała wypowiedzieć.
    Nie wiedziały jednak najgorszego- to był dopiero początek.


Ciąg dalszy nastąpi...