Witaj na moim blogu! Zapraszam Cię do czytania mojego opowiadania. Liczę również, że coś skomentujesz i przedstawisz mi swoje cenne uwagi i propozycje. Mam nadzieję, że mój blog Ci się spodoba. Życzę miłego czytania! ;)
środa, 28 marca 2012
sobota, 24 marca 2012
środa, 21 marca 2012
Oczami ducha: Rozdział 2
Zaprowadził
ją do jednego z pokoi, którego właśnie opróżniał. Usiadła
powoli na krześle. Jej całe ciało stopniowo uspokajało się.
Dochodziła do siebie, lecz wciąż była lekko przestraszona. Nie
rozumiała tej całej zaistniałej sytuacji. Rozglądała się
nerwowo po pokoju zaniepokojona, że może zobaczyć coś
przerażającego. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu
-zwykły, niewielki pokoik z paroma krzesłami i stołem oraz
dwoma, dużymi regałami na książki.
- Przynieść
ci szklankę wody? -zaoferował.
- Nie!
Nigdzie nie idź! -krzyknęła. Nie mogła teraz zostać sama. Nawet
przez myśl jej to nie przeszło.
- Dobrze,
ale uspokój się. Nic ci nie grozi.
„Wręcz
przeciwnie” -pomyślała wystraszona.
Lucas
podniósł krzesło, które stało
przy stole i ustawił je naprzeciwko Caroline. Usiadł, splótł ręce
na piersi i spojrzał na nią z niepokojem. Próbował wyczytać coś
z jej twarzy, ale widział tylko ogromne przerażenie, nic więcej.
Czekał, aż dziewczyna się uspokoi i będzie w stanie mówić.
Wzięła
głęboki wdech i spojrzała na przyjaciela, gotowa opowiedzieć mu
wszystko od początku.
- Teraz
możesz powiedzieć mi, co się konkretnie stało. Zamieniam się w
słuch. -rzekł.
Oparła
się wygodnie o krzesło, przełknęła głośno ślinę i zaczęła
opowiadać:
- No
dobrze... Jak wiesz, poszłam na strych. Chciałam wynieść stamtąd
zbędne rzeczy. Były tam wielkie pudła, które zaczęłam
przeglądać. Na początku nic nie znalazłam, lecz później, w
jednym z nich zaciekawiły mnie jakieś stare, czarno-białe
zdjęcia. Zaczęłam je oglądać. Na każdym z nich była
czteroosobowa rodzina: małżeństwo i dwoje dzieci -chłopiec i
dziewczynka. Gdy przyjrzałam się dokładniej każdej fotografii
zauważyłam, że wszędzie mają ponure miny i właśnie wtedy, gdy
byłam na nich skupiona, usłyszałam czyjeś kroki. Myślałam, że
to ty idziesz w moją stronę i chcesz mnie przestraszyć, czy coś,
lecz kiedy obróciłam się za siebie... nikogo tam nie było. I
wtedy czyjaś ręką... dotknęła mnie w ramię. Była zimna i
trochę szorstka. Pomyślałam, że to wytwory mojej wyobraźni, ale
to wydarzenie było takie rzeczywiste! Nikogo innego nie było na
strychu. Ale to nie wszystko -oblizała zaschnięte usta i ciągnęła
dalej -Zobaczyłam jak małe okienko otwiera się powoli, okropnie
przy tym skrzypiąc. Zawołałam twoje imię i nagle okno szybko
zamknęło się. Zaczęłam uciekać. Byłam przerażona.
- Nie
rozumiem. Co cię tak przestraszyło? -zapytał. -Przecież nikogo
tutaj oprócz nas nie ma. Musiało ci się coś przywidzieć. Jesteś
po prostu przepracowana -wzruszył ramionami.
Przygryzła
dolną wargę. Nie wiedziała, czy powiedzieć mu prawdę, czy też
nie. Pewnie nie uwierzyłby. „Zaryzykuję” -pomyślała i wróciła
umysłem do przeszłości, dokładnie -w jej urodziny.
- Pytałeś
mnie w samochodzie, co się stało, że opuszczam dom. - zaczęła.
Zobaczyła, że kiwa wolno głową, więc mówiła dalej – A więc,
zrobiłam to ponieważ ktoś, nie, raczej coś, mnie prześladowało.
Pamiętasz moje jedenaste urodziny?
Skinął
głową.
Caroline
kontynuowała. Opowiedziała mu o prezencie, który dostała od
przyjaciółki, o tym co z nim robiły i jak się to skończyło.
- Do
tej pory słyszę czasami, jak ktoś cicho wypowiada moje imię.
Czuję, że coś przy mnie cały czas jest i obserwuje mnie. Często
śnią mi się straszne koszmary. Wyjechałam z domu, ponieważ
pomyślałam, że wreszcie uwolnię się od tego ducha. Jednak
rozważając wydarzenia sprzed piętnastu minut, twierdzę, że nic
z tego.
Spojrzała
na Lucasa odczytując jego reakcję. Na jego twarzy malowało się
przerażenie, lecz nie wiedziała czy dlatego, że pomyślał, że
zwariowała, czy dlatego, że rzeczywiście jej uwierzył.
Podrapał
się po głowie.
- Nie
wiem co o tym wszystkim myśleć.
- Po
prostu musisz mi uwierzyć.
Zrobił
kwaśną minę.
-
Jak mi nie wierzysz, to jak wyjaśnisz te kroki które słyszałam? I
tą rękę na moim ramieniu?! Moja skóra w tamtym miejscu zrobiła
się zimna! -Caroline nie dawała za wygraną.
Lucas
patrzył na nią ze zdziwieniem i przerażeniem. W końcu odezwał
się:
- Dobrze.
Załóżmy, że ci wierzę, jednak nie sądzisz, że w twoje
jedenaste urodziny Elizabeth mogła to wszystko zaplanować? Może
chciała cię przestraszyć?
Caroline
patrzyła na niego osłupiała.
- Człowieku, my miałyśmy wtedy jedenaście lat! Jakim cudem ona
mogła to zaplanować?! Te wszystkie efekty dźwiękowe, ruszające
się przedmioty i dziwne głosy?! Tamtej nocy, ona też była
przestraszona. Nie możliwe, że tak dobrze udawała. Zresztą ja
dokładnie czułam czyjąś obecność i, co gorsza, czuję ją nawet
teraz!
Lucas
wstał z krzesła i zaczął przechadzać się po pokoju. Caroline
uważnie go obserwowała oczekując odpowiedzi.
Oparła
łokieć na prostokątnym stole.
- Słuchaj,
Caroline... Wydaje mi się, że skoro prawdopodobnie miałaś już
do czynienia ze zjawiskami paranormalnymi, to tym razem może to być
jedynie wytwór twojej wyobraźni. Na pewno, gdy usłyszałaś te
odgłosy na strychu, od razu skojarzyły ci się z incydentem, który
przeżyłaś kilka lat temu.
Wywróciła
oczami. Nie chciał jej uwierzyć, nie chciał uwierzyć prawdzie.
Lucas
nadal krążył po pokoju. Zmarszczył brwi, co zawsze oznaczało, że
uważnie coś rozpatruje i analizuje. Chwilę potem spojrzał na nią
i rzekł poważnie:
- Jak
mówisz, że te wydarzenia są prawdziwe, to mam dwa pytania: Skoro
przyzywałyście twojego zmarłego dziadka, to po co miałby was
straszyć? Pytałaś się Elizabeth czy też była tak samo
prześladowana?
Caroline
westchnęła i odwróciła wzrok.
- Nie
jestem pewna czy przywołałyśmy ducha mojego dziadka -oznajmiła
cichutko -Widzisz...jak ci wspominałam wymawiałyśmy tylko jego
imię. Czytałam trochę na ten temat i dowiedziałam się, że to
nie wystarczy. Należy wymawiać jego imię i nazwisko, czasami
nawet informację gdzie mieszkał. Potrzebne jest również jego
zdjęcie.
- Czyli
to znaczy, że...? -zapytał Lucas marszcząc czoło.
- Przywołałyśmy
obcą zjawę -dokończyła.
Ciąg dalszy nastąpi...
Oczami ducha: Rozdział 1
Tego
dnia, Caroline miała zacząć nowe życie. Zapomnieć o wszystkim,
co zdarzyło jej się w dzieciństwie. Chciała zepchnąć to
w ciemny głąb swojego umysłu i już nigdy nie wyjawiać. Musiała
zacząć żyć na nowo i stać się osobą, która chce zapomnieć o
swojej przerażającej przeszłości.
Dziewczyna
była młodą-siedemnastoletnią, wysoką brunetką o niebieskich
oczach i długich, czarnych rzęsach. Na nosie miała kilka
pojedynczych piegów, a policzki zawsze lekko zarumienione.
Wcześniej
mieszkała sama z siostrą, Kate, w małym miasteczku, w stanie
Nevada, lecz teraz postanowiła zamieszkać sama. Miała nadzieję,
że zmieniając miejsce zamieszkania, ucieknie od tego, co ją nękało
i będzie żyć, jak każda nastolatka.
„Przestań
się wszystkim przejmować!” -rozkazywała sobie w myślach
zdenerwowana i wpatrzona w krętą drogę, którą obserwowała
przez, nieco brudną, szybę samochodu. Krople deszczu spływały po
niej, jedna po drugiej. Odwróciła głowę w lewą stronę
spoglądając na kierowcę, którym był jej stary przyjaciel, Lucas
Wall. Znali się niemal od piaskownicy! Zawsze był przy niej zarówno
w czasie tych trudnych spraw, jak i tych radosnych, szczęśliwych,
godnych podzielenia się z innymi.
Dopiero
po jakimś czasie zorientowała się, że cały czas mu się
przygląda. Jego krótkie, jasne włosy były lekko potargane,
brązowe oczy skupione na drodze, a umięśnione ciało naprężone,
jakby był czymś zdenerwowany. Był bardzo wysoki i posiadał
idealnie zarysowane kości policzkowe, jakie Caroline wprost
uwielbiała u mężczyzn. Grał zawodowo w siatkówkę, w
amerykańskim klubie, jako rozgrywający drużyny.
Skupiony
był teraz na wyboistej drodze, którą pokonywali w milczeniu. Po
chwili uchwycił jej spojrzenie, a w jego oczach pojawiła się
szczera troska i żal.
-
Jak się czujesz? -zapytał niepewnie, od razu odwracając wzrok na
jezdnię.
-
W sumie, to dobrze. Cieszę się, że wreszcie mogłam uwolnić się
od tamtego miejsca. Mam zamiar zapomnieć o... -zorientowała się,
że nic nigdy jemu o tym nie wspominała -Nieważne. Hmm... Dzięki
za troskę. -odpowiedziała z westchnięciem i uśmiechnęła się
niepewnie w jego stronę.
Odwzajemnił
uśmiech i od razu spoważniał.
-
Ale w ogóle o czym chcesz zapomnieć? Czy stało się coś, o czym
nie wiem? -zmarszczył brwi bacznie obserwując jezdnię.
Nie
miała ochoty mu odpowiadać. Była na niego zła, że chciał dalej
ciągnąć ten temat, który miała już w najdalszych zakamarkach
pamięci. Dla niej, jeszcze pięć minut temu, była to tylko błaha
przeszłość.
Zauważył
jej wahanie nad odpowiedzią, więc rzekł zmieszany:
- Przepraszam...
Ja... -odchrząknął -Po prostu nie mówiłaś, że coś się
stało. A skoro chcesz o czymś koniecznie zapomnieć, to zgaduję,
że to coś poważniejszego.
Odpowiedziała
mu szybko nieco rozzłoszczona:
- Po
prostu nie lubię o tym rozmawiać, okej?
Lucas
zacisnął palce mocniej na kierownicy tak, że pobielały mu
kłykcie.
- Okej.
Nie musisz mi mówić, ale wiedz, że zawsze możesz ze mną o tym
porozmawiać. Po prostu martwię się o ciebie.
Podziękowała
mu za te miłe słowa i uświadomiła sobie, że właśnie dotarli na
miejsce. Lucas zjechał z głównej drogi i zaparkował samochód na
małym podjeździe. Koła samochodu hałasowały pod żwirowatą
nawierzchnią.
- Jesteśmy
-oznajmił i wskazał palcem stary budynek. - To twój nowy dom.
Dopiero
teraz spojrzała na wielką, nieco zniszczoną budowlę. Większość
okien była brudna i powybijana. Ze ścian domu zeszła cała farba.
Wokół posiadłości nie było też żadnej roślinności, jedynie
gęsto rosnące chwasty. Za domem, na polu, stał przestarzały
strach na wróble.
- Będzie
przy nim sporo roboty -powiedziała sama do siebie, obejmując
spojrzeniem całą posiadłość .
Lucas
wyjął z bagażnika samochodu jedną z kilku wielkich toreb i
zawiesił sobie na ramię. Chciała go wyręczyć, lecz on szybko
zaprotestował.
Weszli
do domu przez drzwi, które wystawały z futryny i ledwo się
zamykały. Caroline od razu otoczył intensywny zapach starości i
stęchlizny. Kurz gęsto unosił się w pomieszczeniu, przyprawiając
biednego Lucas' a o natarczywe swędzenie nosa. Rozejrzała się
dookoła. Naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowały się ogromne,
drewniane schody. Przed nimi, po lewej stronie była nieduża kuchnia
połączona z jadalnią, zaś po prawej -duży salon z kominkiem.
- Ten
dom musi być „troszeczkę”-Lucas zaznaczył cudzysłów w powietrzu- stary.
- Jest
z czasów drugiej wojny światowej. Moi rodzice powierzyli mi go,
gdy zmarła moja babcia. To był jej dom. -Dziewczyna
uśmiechnęła się do siebie wspominając bardzo bliską jej osobę,
której obraz właśnie stanął jej przed oczami: Sympatyczna twarz
staruszki poorana była gęsto zmarszczkami, na czoło opadały jej
białe jak śnieg włosy. Bystre, niebieskie i błyszczące oczy
spoglądały w stronę Caroline, a usta szeroko wygięły się w
wielkim uśmiechu.
Lucas
głośno położył jej torbę na podłodze, przerywając rozmyślanie
dziewczyny, a zarazem powodując niewielki obłoczek kurzu.
- Rozumiem,
że mam zostać kilka dni i pomóc ci z remontem? Bo wiesz...to
bardzo duży dom. -wyszczerzył się do mnie pokazując dwa rzędy
białych, zdrowych zębów.
- Błagam,
nie przypominaj mi, jaki on wielki! -obdarzyła go błagalnym
spojrzeniem. -Myślę, że jednak przyda mi się para silnych rąk.
- Jasne.
Lucas Wall, zawsze do usług.
Zaśmiała
się razem z nim, a potem poszła w stronę kuchni, zobaczyć czy
jest coś do jedzenia. Otworzyła jedną z górnych szafek, z której
prosto w jej ręce wpadło opakowanie krakersów. Pamiętała, że
zawsze kiedy odwiedzała babcię, zastawała ją z krakersami i
herbatą, przed telewizorem.
Znalazła
niewielką miseczkę i wsypała zawartość opakowania. Odeszła od
szafki i zobaczyła małą, białą lodówkę. Sprawdziła, czy
urządzenie działa, tak jak należy. Działa, świetnie! Jednak, gdy
ją otworzyła poczuła okropną woń zgnilizny. Wyrzuciła do kosza
zepsuty pokarm. Zdziwiła się, że nikt nie zajął się domem, po
śmierci babci. Na pewno ucieszyłaby się, gdyby był on zadbały i
czysty.
Wróciła
do Lucasa, w ręku trzymając znalezione, nieco pokruszone krakersy.
Zobaczyła, że jej przyjaciel rozgląda się zaciekawiony po
salonie. Ona również zaczęła wodzić wzrokiem po starym
pomieszczeniu. Ściany były koloru jasno-różowego. Wisiało na
nich wiele dużych obrazów przedstawiających różne, kolorowe
krajobrazy. Na środku pokoju stała drewniana ława, a koło niej
znajdowały się dwa fotele i wielka kanapa w kwiaciaste wzory. Z
daleka było widać, że są bardzo zakurzone. Przed nimi mieścił
się mały stoliczek ze starym telewizorem. Dalej, był mały kącik
do czytania z wielkimi regałami z książkami.
- Twoja
babcia sporo czytała, co? -zauważył Lucas, po chwili zmienił
temat i zapytał cicho -Jak zmarła?
-
Podobno na zawał. Moi rodzice nic o tym nie wspominali -odparła
wzruszając ramionami. Jej babcia zmarła, kiedy miała dwanaście lat. Nikt nie lubił, kiedy wspominało się o jej śmierci.
Po
kilku minutach zupełnej ciszy, chłopak klasnął w dłonie
pocierając je o siebie. Caroline niemal podskoczyła. Po chwili
powiedział:
- To
co, kiedy bierzemy się do roboty? -zapytał podekscytowany.
Spojrzała
na niego z mieszanką goryczy i zdziwienia. Był naprawdę chętny do
ciężkiej pracy, co było do niego w ogóle niepodobne. Przecież
było tyle roboty! Musieli pomalować na nowo wszystkie ściany,
wymienić niektóre żarówki w oświetleniu, powyrywać chwasty i
skosić trawnik w ogródku, odkurzyć i przetrzeć wszystko z kurzu i
tak dalej, aż uzna się, że dom jest prawie jak nowy. Caroline
nawet nie wiedziała od czego zacząć.
- Za
chwilę. Myślę, że na początek...powinniśmy wynieść
niepotrzebne rzeczy, a potem zająć się odkurzaniem. -zarządziła.
- Tak
jest! -zasalutował jej z uśmiechem -Biorę na siebie piwnicę i
część pierwszego piętra.
- Okej.
Ja zajmę się strychem i pomogę ci przy pokojach. Pamiętaj, różne
pudła i przedmioty, które będą ci się wydawały niepotrzebne
zgromadź na korytarzu, abym mogła je obejrzeć i stwierdzić, czy
je wyrzucić. Dużo rzeczy na pewno było ważnych dla babci, więc
lepiej żeby zostały w tym domu.
Kiwnął
tylko głową i zabrał się do pracy przy pokojach na górze.
Dziewczyna
skierowała się za nim i zatrzymała w miejscu, gdzie na suficie
widniał nieduży, wcięty kwadrat. Otworzyła klapę długim kijem
z haczykiem i weszła na górę po wysuwanych schodach. Znalazła się
na strychu. Było tam zimno i ciemno, gdzieniegdzie znajdowały się
niewielkie dziury w dachu. Caroline wyciągnęła latarkę, którą
miała przy sobie. Zapaliła ją i ku jej oczom, dookoła niej,
ukazały się wielkie, papierowe pudła z napisami: McColberg.
Podeszła do nich i otworzyła jedno z ciekawości. Przejrzała jego
zawartość: same książki, zresztą jak się później okazało, w
większości pudłach.
Otworzyła
kolejne i poświeciła latarką do jego wnętrza. Zobaczyła w nim
stos czarno-białych fotografii. Przeglądała je po kolei. Na jednym
ze zdjęć było młode małżeństwo, a przed nimi dwójka małych
dzieci, trzymających się za ręce. Nikogo z nich nie rozpoznawała.
Równie dobrze mogła to być jakaś rodzina lub przyjaciele babci.
Dostrzegła jeszcze inną ewentualność. Możliwe, że w tym domu,
wcześniej ktoś już mieszkał. Mogła to być ta właśnie rodzina.
Stąd te pudła ze zdjęciami. Może poprzedni lokatorzy nie pozbyli
się pamiątek rodzinnych albo po prostu nie zdążyli, z powodu
śmierci, na przykład.
Nagle
dziewczyna usłyszała powolne kroki. Były ciche, jakby ktoś się
do niej skradał. Nie słychać było podeszwy butów, lecz miękkie
stąpanie po drewnianej podłodze, która wydawała głośne
skrzypnięcia. Były coraz głośniejsze, aż w końcu ustały jakby
ktoś przystanął. Czuła, że ktoś za nią stoi i bacznie ją
obserwuje.
- Lucas,
znalazłeś coś ciekawego? -zapytała przekonana, że jej
przyjaciel stoi za nią.
Cisza.
Nie otrzymała odpowiedzi. Stała tak do czasu, aż poczuła zimny
ciężar na ramieniu. Podskoczyła jak oparzona. Była zła na
Lucasa, że na początku skradał się do niej po cichu, a później
niespodziewanie dotknął ją w ramię. Odwróciła się, gotowa
wykrzyczeć mu w twarz, że mu odbiło, lecz nikt za nią nie stał.
Rozejrzała się dookoła siebie świecąc latarką po ciemnych
kątach. Nic nie dostrzegła. Tylko cisza i otaczająca ją ciemność.
Gdzieniegdzie szybko przebiegła mysz w poszukiwaniu pożywienia, ale
nic poza tym; żadnej żywej
duszy. Jej tętno gwałtownie przyspieszyło. Przyłożyła rękę
tam, gdzie poczuła ciężar. Jej skóra w tym miejscu była
lodowata. Pomyślała: „Równie dobrze kroki te mogły dobiegać z
dołu przez Lucasa. Moja wyobraźnia płata mi figle...” -pokręciła
głową rozczarowana swym zachowaniem. Ale jak miała wyjaśnić ten
dotyk?
Z
powrotem zajęła się przeglądaniem zdjęć. Kolejna fotografia. Ta
sama rodzina. Stare zdjęcie na tle domu.
W
pewnej chwili Caroline zauważyła coś dziwnego, a zarazem
niepokojącego. Dostrzegła, że na zdjęciu, które trzymała w
danej chwili, cała czwórka miała smutne, ponure miny. Wzięła do
ręki poprzednie fotografie i na każdej rodzina było przygnębiona
i posępna. Caroline była bardzo ciekawa, z jakiego powodu mają
taki wyraz twarzy .
Patrzyła
jeszcze chwilę na wszystkie fotografie, gdy znów coś usłyszała.
Tym razem było to powolne skrzypienie szyby okrągłego, witrażowego
okna. Dopiero teraz zobaczyła, że okno powoli otwiera się. „Wiatr”
-próbowała się pocieszyć. Zaczęły jej się trząść ręce, z
których wypadły zdjęcia. Próbowała się uspokoić. Dlaczego się
denerwowała?
- Lucas!
-krzyknęła do przyjaciela drżącym głosem. Chciała się
pocieszyć słysząc jego głos.
Od
razu po jej wołaniu, okno ze świstem zatrzasnęło się. Przerażona
dziewczyna prawie wyskoczyła ze strychu, zamiast spokojnie zejść
po drewnianych schodach.
- Lucas!
Gdzie jesteś, do cholery?!
Po
chwili w korytarzu zastała zdziwionego chłopaka, ocierającego
brudne ręce o spodnie.
- Co
jest?!
- Tam
na strychu...To było coś dziwnego. Ja... znalazłam zdjęcia i
wtedy... kroki i to okno! -tłumaczyła zdenerwowana.
Złapał
ją za ramiona i lekko potrząsnął.
- Dobrze!
Rozumiem! Uspokój się. Drżą ci ręce. -zauważył. -Choć,
usiądziesz. Zaraz mi wszyściutko opowiesz.
Ciąg dalszy nastąpi...
wtorek, 20 marca 2012
Oczami ducha
*
Od tego się zaczęło *
Był
trzynasty lipca 2005 roku, jedenaste urodziny Caroline Marcks.
Słońce
widniało na bezchmurnym, błękitnym niebie. Cała rodzina siedziała
w ogródku przy okrągłym, drewnianym stole, na którym znajdowały
się przeróżne sałatki, kanapeczki koktajlowe i grillowane mięso.
Caroline siedziała pośrodku stołu, na swoim honorowym miejscu. Jej
krzesło przyozdobione było niebieskimi i różowymi wstążkami.
Obok siedzieli jej najlepsi przyjaciele: Elizabeth i Lucas; dalej:
dziadkowie, siostra oraz mama. Tata, natomiast, stał przy grillu
nakładając gościom na talerze nieco przypalone kiełbaski. Za
krzesłem Caroline znajdował się niewielki stolik z kilkoma
prezentami. Oblepione były kolorowymi papierami.
Caroline
ubrana był w żółtą, letnią sukienkę z odkrytymi ramionami
sięgającą przed kolana. Jej kręcone włosy, gdzieniegdzie,
pospinane były białymi spineczkami w kształcie kwiatów, a cała
fryzura utrwalona lakierem do włosów. Co prawda skończyła
dopiero jedenaście lat, lecz w ten dzień chciała poczuć się
wyjątkowo. Mama pomogła jej w wykonaniu fryzury i doborze
sukienki.
- Pewnie
chciałabyś już otworzyć prezenty, co, mała? - zapytał
uśmiechnięty tata Caroline, wskazując lewą ręką kolorowe
pudełka.
Dziewczynka
przerwała zaciętą rozmowę z przyjaciółmi. Jej oczy rozbłysnęły
kiedy spojrzała na kolorowe paczki. Od najmłodszych lat uwielbiała
niespodzianki. Tylko te miłe, oczywiście. Największą uwagę
skupiała jednak na największych opakowaniach.
Ojciec
zaśmiał się widząc podniecenie na twarzy córki. Poprawił
okulary na nosie.
- Cóż,
będziesz musiała poczekać do wieczora -po chwili powiedział ze
smutnym uśmiechem na twarzy -Moja mała Caroline tak szybko rośnie!
Kiedy
tata Caroline wrócił do grillowania, Elizabeth szepnęła swojej
przyjaciółce na ucho:
- Ja
mam dla ciebie coś naprawdę fajnego. Ale możesz to dopiero
otworzyć jak będzie ciemno. Wypróbujemy to.
Zmarszczyła
czoło z ciekawości.
- Hm...
Okej. Już nie mogę się doczekać!
- To
dobrze.
*
Nastąpił
wieczór. Goście powoli opuszczali dom Caroline żegnając się i
jeszcze raz składając jej najlepsze życzenia. Elizabeth miała
zostać na noc.
- Chcecie
spać w tym starym domku na narzędzia? -mama podrapała się po
głowie siadając na skórzanej kanapie w salonie -Nie wiem, czy to
dobry pomysł, dziewczynki. Może wam się coś s...
- Mamo!
-ucięła jej Caroline. -Wszystko będzie w porządku, obiecuję!
Zresztą, to tylko jedna noc. Po prostu, chcemy sobie pogadać. Poza
tym, przebywając w domu będziemy głośno i możemy nie dać wam
spać.
Mama
chwilę pomyślała i uległa:
No
dobrze. Ale pamiętajcie, nie siedźcie bardzo długo.
-
Dobrze,
mamusiu. Kocham cię.
Kobieta
uśmiechnęła się do dziewczynek.
- Ja
ciebie też. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kochanie!
Dziewczyny
już szły w stronę drzwi balkonowych, prowadzących do ogrodu, lecz
mama znowu się odezwała:
- Ach!
Jeszcze jedno!
- Mamo...
-odezwała się Caroline błagalnym tonem.
Pani
Marcks nie zważała na żale córki. Co prawda doskonale rozumiała,
że dojrzewa i potrzebuje coraz więcej przestrzeni i prywatności.
Kiedy była w jej wieku zachowywała się dokładnie tak samo i bez
przerwy spotykała się ze swoimi przyjaciółmi.
Zmarszczyła
więc tylko brwi i przyłożyła rękę do ust zastanawiając się,
czego dziewczynkom będzie trzeba.
- Hm...
koce, śpiwory...
Pomknęła
po schodach na górę w poszukiwaniu wymienionych rzeczy.
Caroline
wyszła z domu przez taras, a za nią podążyła Elizabeth. Ta druga
trzymała w rękach prostokątną paczkę, którą podarowała w
prezencie swojej przyjaciółce. Obie skierowały się w stronę
niewielkiego domku, służącego jako pomieszczenie na narzędzia
ogrodnicze oraz niepotrzebne przedmioty. Caroline otworzyła
drewniane drzwi i weszła do środka. Poprzestawiała niektóre
rzeczy tak, aby obie miały dużo miejsca. Chwilę później jej mama
przyniosła śpiwory oraz coś do picia i jedzenia.
Zostały
same. Elizabeth położyła obok siebie prostokątny przedmiot i
powoli zaczęła wyciągać coś z kieszeni swojej niebieskiej
bluzy.
- Co
robisz? Po co ci to? -zapytała Caroline parząc na jej ręce
wypełnione białymi podgrzewaczami.
- Zaraz
zobaczysz.
Elizabeth
zapaliła osiem małych świeczek zapałkami, które wyciągnęła z
tylnej kieszeni spodni. Następnie ustawiła je wokół siebie i
przyjaciółki, tak że znalazły się w środku niewielkiego kręgu.
- Rozpakuj
-poleciła.
Caroline
posłuchała i rozdarła kolorowy papier. W jej rękach znalazła się
drewniana, brązowa plansza. Widniały na niej wszystkie litery
alfabetu, liczby, słowa: „tak”, „nie”, „witaj” i
„żegnaj”. Nigdy wcześniej nie widziała na oczy podobnego
przedmiotu. Zapytała do czego służy.
- Jak
to? Nie wiesz? To tabliczka Ouija. Służy do przywoływania dusz
zmarłych oraz do komunikacji z nimi.
Caroline
zmarszczyła czoło.
- Chcesz...
przywoływać duchy?
- No
tak! A co można innego z nią robić? -wywróciła oczami
koleżanka.
„Nie
podoba mi się ten pomysł. Co jeśli... coś nam się stanie?”
-myślała Caroline. Przecież mówiła mamie, że wszystko będzie
dobrze. Miała przed oczami najgorszy scenariusz. Czy Elizabeth w
ogóle wiedziała co robi? Czy znała się na tym i czy to było
bezpieczne?
- Ej,
Eli – tak czasami nazywała przyjaciółkę -nie sądzisz, że to
zły pomysł? Robiłaś to już wcześniej?
Dziewczyna
popatrzyła głęboko w oczy towarzyszki. Dostrzegła w nich wielką
niepewność.
- Nie.
Nie robiłam. Ale znam się na tym! Ciocia mi trochę o tym
opowiadała. Będzie fajna zabawa, zobaczysz. Nie masz się co bać.
I tak pewnie nic się nie wydarzy. - wzruszyła obojętnie
ramionami.
- No...
dobrze. Kogo chcesz w ogóle przywoływać? -zapytała Caroline
przygryzając dolną wargę. Oparła głowę na rękach. Trzymała
za słowo przyjaciółkę. To, co powiedziała Elizabeth trochę ją
uspokoiło.
Elizabeth
popatrzyła troskliwie na przyjaciółkę.
- Ostatnio
dużo wspominałaś o swoim dziadku. Mówiłaś, że często ci się
śni. Pomyślałam, więc że chciałabyś z nim porozmawiać.
- Caroline
była zaskoczona słowami koleżanki. Jej dziadek zmarł prawie
jedenaście miesięcy temu. Nie wyobrażała sobie, że po tak
długim czasie mogłaby z nim porozmawiać. Zaczęła się
zastanawiać czy widziałaby go na własne oczy, w co byłby wtedy
ubrany i czy wyglądałby jak normalny człowiek.
Nie
wiedziała czy to na co Elizabeth ją namawia jest stosowne i
bezpieczne. Co jeśli były tego jakieś konsekwencje? Z drugiej
strony bardzo chciała ujrzeć po raz kolejny dziadka. Tęskniła za
nim. Chciała z nim porozmawiać. Zawsze z radością wspominała
spędzone z nim chwile -Wyprawy do pobliskiego lasku, pikniki w parku
oraz tradycja- czwartkowe spacery do budki z lodami. Uśmiechnęła
się sama do siebie przez te wspomnienia.
Wzięła
głęboki oddech i popatrzyła w wielkie, brązowe oczy
przyjaciółki. Pojedynczy kosmyk Elizabeth wypadł ze spiętych,
długich, blond włosów okalając jej podłużną twarz.
Przeniosła
wzrok na długi płomień białej świeczki. Westchnęła i splotła
ręce na piersi.
- Dobra,
zróbmy to.
Elizabeth
otworzyła oczy szeroko ze zdumienia. Na jej twarzy rosło
podekscytowanie. Natychmiast, jednak spoważniała.
Usiadły
po turecku naprzeciwko siebie i złapały się za ręce, tak jak
rozkazała Eli. Dużo wiedziała na temat seansów spirytystycznych.
Mówiła Caroline, żeby pod żadnym pozorem nie puszczała jej ręki,
ponieważ spowodowałoby to przerwanie połączenia.
- Teraz
powtarzaj za mną -poleciła Elizabeth i zamknęła oczy -Dziadku
Johnie przywołujemy cię do naszego kręgu. Chcemy z tobą
porozmawiać. Prosimy, zaszczyć nas swoją obecnością.
Caroline
powtarzała słowo w słowo.
- Co
tera...? -próbowała zapytać, lecz Elizabeth pokręciła głową na znak, aby nic nie mówiła.
Siedziały
w milczeniu wciąż trzymając się mocno za ręce. Słychać było
ich przyspieszone tętna. Rozglądały się dookoła oczekując
jakichkolwiek znaków i sygnałów.
Cisza.
Nic
się nie działo.
Caroline
była coraz bardziej zestresowana. Przypuszczała, że zaraz coś się
stanie. Czuła, jakby coś się do nich zbliżało. Nie mogła,
jednak nic zrobić. Elizabeth zabroniła jej przerywać kręgu, nawet
gdyby coś się zdarzyło. Wyobrażała sobie swojego dziadka -przezroczystego, biało-czarnego ducha w eleganckim ubraniu i ze
szczerym uśmiechem na twarzy.
W
drewnianym pomieszczeniu nagle zrobiło się bardzo zimno. Z ust
dziewczyn wydobywała się kłębiąca para. Nie mogły nawet nakryć
się kocami, gdyż cały czas musiały trzymać się za ręce.
Obie
natychmiast poczuły mroźny powiew wiatru. Drzwi domku gwałtownie
otworzyły się. Caroline wrzasnęła przestraszona i puściła rękę
przyjaciółki.
- Miałaś
nie puszczać mojej ręki! -krzyknęła Elizabeth.
- Przepraszam.
Spanikowałam!
Nagle,
świeczki zgasły, a dziewczyny szybko ucichły. W szopie było
zupełnie ciemno. Ledwie mogły dostrzec siebie nawzajem. Były
przestraszone. Caroline wyraźnie czuła czyjąś obecność. Nie
umiała określić jak, ale wiedziała, że ktoś je obserwuje.
Słyszała czyjeś ciężkie kroki. Świeczki zapaliły się
ponownie, a ona ze strachu podskoczyła.
Spojrzała
na tabliczkę Ouija.
- Eli,
co się dzieje?! -Carolina zapytała drżącym głosem wpatrując
się w drewniany przedmiot. Wskaźnik sam się poruszał.
- N-nie
wiem! Chyba tak ma być!
Dziewczyna
w myślach notowała wskazywane litery.
„C”
-Wskaźnik wskazał pierwszą literę.
„A”
„R”
„O”
„L”
„I”
„N”
„E”
- O
mój boże! -zawołała.
- O
rany!
Elizabeth
dotknęła wskaźnika opuszkami palców obu dłoni. Caroline zrobiła
to samo.
Krzyknęły
niemal jednocześnie:
- Czego
chcesz?!
Plansza
wskazała to samo, co przedtem.
- Jesteś
moim dziadkiem? -
Tym
razem wskazał słowo: „NIE”.
- Kim
jesteś?
Wskaźnik
powoli zaczął przesuwać się po literach planszy.
- „T-w-o-i-m
k-o-s-z-m-a-r-e-m”. -odczytała Elizabeth.
Caroline
zamknęła oczy wystraszona tym, co wynikło z planszy. Puściła
wskaźnik i wstała.
- Jak
już tak nie mogę -powiedziała szeptem. Wyszła szybko z domku i
jeszcze raz odwróciła się w stronę Elizabeth. -Mówiłaś, że
będzie fajnie!
- Przepraszam!
Poczekaj! Powinnyśmy go odesłać z powrotem! -krzyknęła za nią.
Szła
dalej nie zważając na stanowcze słowa Elizabeth. Przyspieszyła
kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Caroline
-usłyszała przerażający niski szept.
Dziewczyna
stanęła jak wryta. Obejrzała się za siebie. Nikt za nią nie
stał. Łzy spływały jej po zmarzniętych policzkach. Znalazła się
w domu, gdzie również spadła temperatura. Zauważyła, że w
salonie buja się kryształowy żyrandol. Pobiegła szybko na górę
do swojego pokoju, nie zapalając światła po drodze. Weszła do
łóżka i cała zakryła się flanelową kołdrą.
Wciąż
ktoś lub coś wymawiało jej imię.
Po
kilkunastu minutach uspokoiła się i zasnęła sparaliżowana
tamtymi wydarzeniami.
Caroline
otworzyła oczy. Przypomniały jej się zdarzenia z ubiegłej nocy.
Wstała gwałtownie rozglądając się po pokoju. Zauważyła, że
zasnęła w ubraniu.
Usłyszała
cichutkie pukanie do drzwi.
- Hej,
Caroline! Wstałaś już? Mogę wejść?
- Jasne,
wchodź.
Elizabeth
usiadła obok niej na łóżku. Milczały przez dłuższą chwilę.
Elizabeth odezwała się pierwsza:
- Nic
ci nie jest? Wczoraj... To była najgorsza noc w moim życiu. To, co
wskazywał wskaźnik... Dlaczego akurat twoje imię? -wzięła
głęboki oddech -Ja... przepraszam, że cię do tego namówiłam.
To wszystko moja wina.
- Już
dobrze. Mamy to za sobą. -tylko te słowa Caroline umiała
wypowiedzieć.
Nie
wiedziały jednak najgorszego- to był dopiero początek.
Ciąg dalszy nastąpi...
Ciąg dalszy nastąpi...
sobota, 17 marca 2012
Chciałabym, żebyś wiedział, że moje opowiadania będą podzielone na rozdziały, które będę dodawać jeden po drugim. ;)
Nie są oparte, również, na żadnych wątkach miłosnych, przynajmniej narazie. :D
Nie są oparte, również, na żadnych wątkach miłosnych, przynajmniej narazie. :D
Moim bohaterom nadaję też angielskie imiona i nazwiska, a wszystkie akcje nie rozgrywają się w Polsce, tylko, najczęściej, w Stanach Zjednoczonych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)